Luty (tak jak ten wcześniejszy) był miesiącem martwym, który przyprawia człowieka o nicmisieniechcizm.
I nic mi się nie chciało. Zwłaszcza, gdy jedynym tematem w mediach były związki partnerskie.
I dla nich luty (tak jak i styczeń) też był miesiącem martwym. Na szczęście.
Nie zniosłabym dalszego bicia piany POległych, którym liberalno-demokratyczne serce pękło i ukazało konserwatywno-chrześcijański zator. Zator, który był tak zwarty, iż 46 twardych (jak ich przewrotnie określono) konserwatystów rzuciło ustawami celnie wprost w sejmowy kosz. Spektakularna akcja. Jedni się cieszyli, inni lamentowali.
Ci drudzy zaś nie szczędzili słów odnoszących się do nietolerancji, zaściankowości i obrzydliwej konserwatywnej ciasnoty umysłu.
To ciągłe powtarzanie, iż związki partnerskie są przede wszystkim nie dla homoseksualistów, lecz dla heteroseksualnych konkubinatów, których podobno w katolickiej Polsce na pęczki. Dla ludzi, dla których małżeństwo i cała chrześcijańska formuła nie są zbyt atrakcyjne, a także dla tych (niekatolickich), którym nie podoba się też urzędnicze małżeństwo. Dla mnie wielki bullshit.
Związki partnerskie to przede wszystkim POkłon w stronę homoseksualnego elektoratu. Tego, który w polskiej chrześcijańskiej rzeczywistości czuje się osamotniony. POparcie spada i trzeba jakoś ratować wypasłe POselskie zady na łące publicznych środków finansowych.
Ta łąka jest nadal zielona, choć w całym uciśnionym kraju bezrobocie nie mieści się już na pięciolinii rozpaczy. Temat zastępczy od starożytności czyni cuda. Niczym Jezus w Kanie Galilejskiej upije biesiadników, pozwoli zapomnieć o problemach dnia codzienniego, a może nawet sprawi, że niektórzy (ci upici bardziej) poczują jedność z mącącym winem umysł gospodarzem.
I tak też się stało w martwym lutym. Cel został osiągnięty. Temat zastępczy roztoczył tęczę i odwrócił wzrok naiwnego społeczeństwa od rzeczy istotnych.
I dość mam krzyczących głosów o prawie do miłości, tolerancji, akceptacji inności, równości praw i innych wzniosłych hasłach. Polska to NADAL katolicka zakonnica i długo habitu nie zrzuci. Różaniec zaś jeszcze długo pozostanie jej znakiem rozpoznawczym. Znakiem, który będzie decydował o tym, co Polsce wolno, a czego nie.
Łączenie zaś związków partnerskich i osób heteroseksualnych to dla mnie niezrozumiała pomyłka. Inaczej (tak dla jasności) heteroseksualni pod habitem polskiej zakonnicy mają wybór (a co najmniej dwa) uregulowania swoich związków bez praw. I ci, którzy z tego wyboru nie korzystają, po prostu nie chcą tego robić. Bo jeśli lotto im małżeństwo, to lottać też będzie związek partnerski. Przynajmniej to podpowiada logika.
A co z homoseksualistami? Ci będą musieli jeszcze trochę poczekać. W końcu polska zakonnica ostatecznie zrzuci swój czarny habit.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz