wtorek, 5 marca 2013

Kyrie elejson, czyli szukanie mieszkania. Pierwsze starcie.

Idzie wiosna, a wraz z nią nachodzą człowieka chęci na zmiany. I naszły i mnie.
Usilna chęć zmiany dwóch beżowych ścian, betonowego widoku z okna i najważniejszego - tego obcego za ściną, którego zwyczajowo zwie się współlokatorem. Mojego można porównać do gąsienicy w kokonie - niby jest, ale jakby nie było. Nie widać go. Zimuje. Czasem przemknie z pokoju do łazienki. Czasem mam wrażenie, że otworzy lodówkę, ale nim zdażę wyskoczyć ze swojego pokoju z głośnym 'cześć', gąsienica znika. Czas też znikać.

Pierwszy dzień poszukiwań. Kierując się wcześniej ustalonymi wytycznymi jak każdy poszukiwacz przeglądam kolejne ogłoszenia.  Najpierw cena. Wiem ile mogę wydać, aby nie stwierdzić po opłaceniu należności, że chyba czas na dietę. Nie chcę w końcu zażerać się ziemniakami, makaronami i ryżem cały rok. Litości! Czasem wpakowałabym w usta coś naprawdę dobrego, siedząc w klimatycznej knajpce jak krakowski burżua. W końcu podobno lajfa jest tylko jedna, a dobre żarcie potrafi rozpieścić wszystkie zmysły. No, bo kto nie lubi być rozpieszczany? Ja uwielbiam!

Kolejna lokalizacja. To bardzo ważna sprawa. W końcu to położenie mojej bazy reguluje cały mój dzień. Przystanek, piekarnia, apteka, sklep ogólnospożywczy (no, dla niektórych jeszcze Alkohole 24) - każdy z tych punktów winien być w odległości jednego rzutu beretem. Nie dalej.
Na Boga! Nie chce mieszkać w totalnym dupolandzie, gdzie do najbliższego punktu 'z czymś' trzeba szorować godzinę. Oj nie. Warunek 'BLISKO' musi być spełniony.

No i w końcu mój mieszkalny bunkier. Skoro dobrze płacię to chcę dobrze mieszakć. Proste. Lodówka, pralka, piekarnik, łazienka, która nie przypomina pomieszczenia rodem z horroru, w którym wanna służyła do rozczłonkowywania zwłok. No i rzecz najważniejsza - moje królestwo zamknięte w 4 ścianach. Nikt nie chce mieć obrzyganej jasnej wykładziny i skrzypiącego wyrka, które zaczyna głośniej skrzypieć, gdy stare drewniane okna przepuszczają zimny marcowy wietrzyk. Brakuje już tylko rozklekotanej szafy, której drzwiczki trzymają się na jednym pordzewiałym zawiasie. I mamy hrror, horror made by Slovakia. Slovakia Hostel.

Kilka godzin buszowania po gumtree i znalazłam coś, co cenowo, lokalizacyjnie i wizualnie sprawiło, iż lewa brew podniosła mi się z zainteresowaniem do góry. Jest dobrze! - pomyślałam. I już moja plastyczna wyobraźnia zaczęła tkać kolorowy obraz w mojej głowie. Oto ja, radosna niczym nimfa leżę na wygodnej wersalce, zajadam żelkowe miśki i spoglądam rozanielonymi oczami na piętrzące się na horyzoncie Tatry. W końcu mój nowy bunkier miał mieścić się na ósmym piętrze, a w tej krakowskiej lokalizacji Tatry (choć bardzo malutkie) zdają się zalotnie zapraszać.
Szybki telefon, oglądanie i decyzja - biorę. Tak to miało wyglądać. I wyglądało do czasu poznania pewnego szczegółu.

Zadzwoniłam do drzwi z uśmiechem na ustach i nadzieją w serduchu. Drzwi otworzył nieśmiały młodzian z włosami w odcieniu delikatniej miedzi. Pierwsza myśl: 'Rozkosznie! Zdaje się być sympatyczny'.
I taki też był. Z uśmiechem podał rękę i poprowadził do 'mojego' pokoju z widokiem na piękneTatry. I w tym momencie czar prysł. Mój kolorowy obraz rozprysł się na drobinki, gdy spojrzałam na podłogę, która dopiero na żywo zdradzała prawidziwą masakrę. Bałabym się, że podczas pląsania do treningów Ewy Chodakowskiej moje sportowe obuwie w magiczny sposób zyska drewniany koturn.
Ale to jeszcze nic. Prawdziwym strzałem ( i to śmiertelnym) prosto w moje (już osłabione) serce była informacja, iż w trzecim pokoju, o którym nie było mowy w felernym ogłoszeniu mieszka starsza pani.
Starsza babka, która była matką właściciela, i która podobno naprawdę jest 'lajtowa'.
Fuck! A ja myślałam, że nie ma nic gorszego od współlokatora gąsienicy! Jakże się pomyliłam.
Wyrodny syn dowala wiekowej kobiecinie młodych lokatorów i w ten okrutny sposób zakłóca matce spokojne życie przy pieśniach Radia Maryja.
Helloł?! No kto młody, szalony i pełen energii, którą  jak wiadomo trzeba uwalniać dość regularnie, chce mieszkać ze spokojną babcinką?! Na pewno nie ja!

Po tym niespodziewanym, i jakże zabójczym newsie byłam już pewna, że ten widok z okna nie będzie cieszył moich oczu przez zbliżające się wiosenne miesiące. O nie!
Nie pozwolę, aby sympatyczna babcia obserwowała przez dziurkę od klucza moje życie i zaglądała mi wścibsko pod kołdrę.
I sorry marzenia, sorry Tatry, ale nie spotkacie się na ósmym piętrze, bo nie wynajmę nic z babcią w wokru... znaczy się w pokoju, nawet dla was.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz